Jest to jedna z najbardziej znaczących książek ostatnich lat. "Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca" Karola Modzelewskiego łączy w sobie autobiografię, zapis licznych spostrzeżeń i doświadczeń z długiego życia, w którym działalność polityczna przeplata się z działalnością naukową. To równocześnie znakomity przewodnik po dziejach najnowszych Polski.
Ale dziś, pomimo tego ogromnego bagażu, po wielu latach, profesor Modzelewski nie ma wcale jasności, jak i co należy czynić, by walczyć i naprawić to zło, którego wciąż jest tak wiele. Szczególnie, czy można dalej naprawiać polską politykę. Stąd to lektura tylko dla ludzi myślących.
Kilka spraw rodzinnych
Książka jest znakomicie napisana, ale nie ustrzeżono się sporej ilości pomyłek. Drobne błędy znajdziemy w indeksie, pisowni nazwisk czy skrótów. Mimo tych usterek jest to znakomita publikacja. Autor wcale nie ukrywa, że „(…) przyda się porządne sprawozdanie z moich doświadczeń w życiu publicznym połączone z odrobiną refleksji”. Zwłaszcza zawiłego życiorysu. Bo urodził się w Moskwie w listopadzie 1937 r. Jego rozmówczyni – Rosjanka zresztą – słysząc to aż jęknęła: Ależ pan sobie znalazł miasto i rok, by się tam urodzić.
Lata 1937-1938 to okres najgorszych stalinowskich wielkich czystek, w których NKWD zlikwidowało ponad milion wrogów ludu. Do łagrów zesłano ponad 10 milionów ludzi, nie mówiąc o dzieciach, którymi państwo radzieckie też zaopiekowało się. Trzymając ich w specjalnych domach.
Karol Modzelewski przyszedł na świat w okolicznościach dość szczególnych. 23 listopada 1937 r. matka Natalia z domu Wilter – pochodziła ze zruszczonych Żydów wileńskich. Później o niej pisze: Nie wiem jak sobie radziła z własnym poczuciem tożsamości narodowej, ale bez wahania przyjęła rolę matki-Polki, którą ja bez namysłu złożyłem na jej barki. Ojciec Aleksander Budniewicz, Rosjanin, był podchorążym w szkole wojsk pancernych. Ojczym – Zygmunt Modzelewski – pochodził z rodziny robotnika kolejowego z Częstochowy. „(…)Był on w gruncie rzeczy moim prawdziwym ojcem, bo on mnie wychował i myślę, że wywarł na mnie głęboki wpływ”. Został ministrem spraw zagranicznych w początkach lat pięćdziesiątych. Stąd Karol mógł stać się kimś w rodzaju janczara polskiego komunizmu, ale tak się nie stało …
Do Polski przyjechał dopiero w 1945 r. Dwa lata później przyjął imię Karol, które mu zmieniono od Kiriusza – zdrobnienia od Kirył (Cyryl). Polakiem poczuł się dopiero w 1956 r. Tam, gdzie przemawiał Lechosław Goździk. Czyli na Żeraniu. „(…)Miałem wtedy niespełna dziewiętnaście lat i w jaskrawym świetle wydarzeń październikowych 1956 r., w których brałem udział czynny udział, zobaczyłem bez cienia wątpliwości, że nie jestem Rosjaninem, tylko Polakiem”.
Dalej mamy jakże ważne rozważania dotyczące nie tylko sposobu myślenia, ale wyboru drogi życiowej. Pojęcia klasy robotniczej i demokracji socjalistycznej stały się wówczas podstawą jego politycznego elementarza. „(…)Podczas tego wiecu przy fabrycznej bramie kilkutysięczny tłum robotników na moich oczach zmienił się w zwartą bojową wspólnotę. Płaszczyzną tej integracji nie była jednak klasowa, lecz narodowa. Zwarliśmy szeregi w obliczu moskiewskiego zagrożenia”.
Początki działalności opozycyjnej
W 1965 r. wraz z Jackiem Kuroniem napisał słynny „List otwarty do Partii”. Nim do tego doszło Karol Modzelewski dowiedział się czegoś więcej o stalinowskich czasach. Otaczającej go rzeczywistości. To zaczynało go skłaniać ku ocenie, że żyje w systemie gdzie fundamentem indoktrynacji, której poddano mnie i moje pokolenie, było gigantyczne kłamstwo. Rewelacją był referat Nikity Chruszczowa „O kulcie jednostki i jego następstwach”, który dwaj profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego odczytali na otwartym zebraniu partyjnym.
Później pojawiła się myśl, że stalinizm oznaczał dyktaturę nad proletariatem sprawowaną przez elitę partyjno-państwową. Karol Modzelewski przypomina słynną książkę Milovana Dżilasa „Nowa klasa”, który pisał, że biurokracja polityczna w krajach rządzonych przez komunistów rozporządza państwowymi środkami produkcji i korzysta z nich, czyli jest ich właścicielem, czyli nową klasą.
Pisze używając ówczesnego języka. Takiego, jaki był używany na co dzień. Skierowali list do inteligencji, której nie przeszkadzał marksistowski język tej krytyki. Przeciwnie: w owym czasie myśl wywrotowa łatwiej docierała do odbiorcy, gdy była sformułowana w marksistowskich kategoriach. Dziś jest inaczej. Marksistowska terminologia odstręcza.
Warto dodać, że system komunistyczny opierał się nie tylko na przemocy. Nie mógł – tak jak inne rządy – na dłuższą metę obyć się bez panowania nad umysłami ludzkimi. Przez wiele lat udało mu się zdobyć współpracę środowisk opiniotwórczych. „(…)Okrzyki zgrozy wydawane w naszych czasach przez publicystów piszących o PRL świadczą jednak nie tyle o wysokich standardach moralności autorów, którzy tak bardzo się oburzają, ile o niedostatku wiedzy historycznej…W pierwszym dwudziestoleciu Polski Ludowej ideologiczna hegemonia była faktem”.
Zarzut uproszczeń historycznych dotyczy również powtarzanych od czasu do czasu sporów na temat czy PRL po 1956 r. był państwem totalitarnym czy autorytarnym. Profesor Modzelewski nie chce wdawać się rozstrzyganie tego sporu. Nie mniej pisze: „Nic nas nie zmusza do uznania wielkiego terroru czasów stalinowskich za wyznacznik totalitaryzmu. Terror przeminął, a nawet został potępiony, ale struktury władzy nie uległy przy tym zasadniczej przebudowie”.
Tu jednak opowiada się po stronie Bronisława Łagowskiego, który oponuje przeciwko modelowi totalitarnemu i uważa, że Polska po 1956 r. była już innym krajem. „Między czasami Bieruta a państwem policyjnym czasów Gomułki była istotna różnica…Potępienie i zaprzestanie masowego terroru było trwałym wynikiem destalinizacji w całym imperium radzieckim... Partia zrezygnowała z przymusowego narzucania komunistycznej ideologii ogółowi obywateli”.
Nie mówiąc o innych sprawach: zniesieniu tortur fizycznych w śledztwie, autonomii adwokatury, rezygnacji z wywierania nacisków na sędziów, nie mówiąc o rozwiązaniu ze spółdzielni produkcyjnych na wsi. A przede wszystkim wycofaniu się władz z zażartej walki z Kościołem katolickim.
Fundament opozycji politycznej
Nie bez przyczyny „List otwarty do Partii” – za co obaj autorzy: Kuroń i Modzelewski trafili do więzienia – został uznany za fundament kształtującej się opozycji politycznej. Ich uwięzienie nie powinno było nikogo dziwić. Uderzali jednak w podstawy ustrojowe partii i państwa. Ta wykładnia – co przyznaje po latach profesor Modzelewski – może dziś zaskakiwać, tak jak sam potępiany przez Władysława Gomułkę rewizjonizm.
Ale bez znajomości tamtej epoki i jej kontekstów „List otwarty do Partii” nie będzie zrozumiany. Choć zawierał w sobie wiele nowatorskich, wręcz rewolucyjnych przemyśleń. Ich czas miał dopiero później przyjść. Były to przede wszystkim wartości wolnościowe i demokratyczne, a także patriotyczne. „Młode pokolenia, wychowane już po wojnie, w ogóle nie znały innego języka, w którym mogły by się wypowiadać o sprawach publicznych. Język prawicy, nieobecny w życiu publicznym od lat dwudziestu, wymagał reanimacji i nie nadawał się do opisu zmienionej rzeczywistości… gdy nadszedł czas kontestacji, musiała ona zostać wyrażona w języku, którym mówili intelektualiści i który rozumiała młodzież”.
Takie były początki opozycji politycznej. Najpierw była ona wewnątrzsystemowa. Potem przeobraziła się w opozycję kontrsystemową. Stąd spotkało ich więzienie. I później znów po Marcu ’68, po raz drugi.
W latach siedemdziesiątych Kuroń działał w KOR i organizował wiele akcji rosnącej w siłę opozycji. Jego przyjaciel przez prawie całą dekadę oddawał się pracy naukowej. Doprowadziła go do tytułu profesora historii, pozycji wybitnego mediewisty i autora między innymi znakomitej „Barbarzyńskiej Europy”. Raz tylko wyszedł z gabinetu naukowca pisząc w 1976 r. kolejny list do Edwarda Gierka, który odbił się głośnym echem w Europie. Zachęcał w nim do zmiany polityki i rozmów z opozycją i społeczeństwem.
Rzecznik „Solidarności”
Kiedy wybuchła Solidarność, Karol Modzelewski wrócił do działalności politycznej. Rozpoczął ją od nowa, od dołu, od Wrocławia, by później ostro działać w samej centrali w Gdańsku. Był zresztą pomysłodawcą nazwy ruchu strajkowego, czyli Solidarności. Został też rzecznikiem prasowym Komisji Krajowej.
Ciekawie pisze o tych latach. Dowiadujemy się o polityce wewnętrznej NSZZ Solidarność, różnych uwarunkowaniach i personaliach czy dylematach, przed jakimi stał cały ruch. Wiele z tych problemów jest wciąż dyskutowanych.
Jednym z nich jest zawarcie po słynnym konflikcie bydgoskim z marca 1981 r. tzw. porozumienia warszawskiego z władzami PRL przez Lecha Wałęsę i jego doradców. Zakończył się wówczas etap wzrostowy zarówno rewolucji, jak samej Solidarności. „Rewolucja, której doradcy wspólnie z głównym przywódcą narzucili w decydującym momencie samoograniczenia, znalazła się na równi pochyłej”.
Wtedy Karol Modzelewski zrezygnował z bycia rzecznikiem: „Przyznawałem, że decyzja o zawarciu porozumienia mogła być trafna, choć nie miałem wówczas co do tego pewności. Obstawałem przy bardzo krytycznej ocenie sposobu podjęcia tej decyzji, a zwłaszcza nieformalnego sposobu kierowania związkiem przez ‘króla i dwór’”.
Drugim problemem, często zresztą podnoszonym, była nieuchronność starcia między władzami PRL a NSZZ, z którego nie było dobrego wyjścia. Między innymi z uwagi na uwarunkowania geopolityczne. Przytacza swoją rozmowę ze znanym literaturoznawcą Romanem Zimandem: „Jedyną naszą szansą – powiedziałem z głębokim przekonaniem – jest utrzymanie takiego układu sił, żeby polscy komuniści nie byli w stanie poradzić sobie z nami własnymi siłami. Na interwencję radziecką może się nie zdecydują. – Przeciwnie – zaoponował Zimand. – Cała szansa w tym, żeby polscy komuniści sami sobie z nami poradzili”.
Niespodziewane skutki stanu wojennego
Tu dochodzimy do stanu wojennego i ponownego uwięzienia. Po raz trzeci siedział w więzieniu za Jaruzelskiego. W sumie osiem i pół roku spędził za kratami. Za każdym razem był uznawany za wroga politycznego panującego reżimu. Ciągle tego samego systemu komunistycznego – lub mieniącego się nim być – mimo, że zmieniali się jego kolejni przywódcy: Gomułka, Gierek i Jaruzelski.
Autobiografia przybliża nam przerwy w aktywności politycznej, a także tym więziennym, pokazuje życie osobiste i zawodowe Karola Modzelewskiego. Wszystkie rozważania i przemyślenia są niezwykle ciekawe, także wspomnienia więzienne. Zwłaszcza refleksje o zróżnicowanym światku agentury. Niektóre nawet są frapujące.
Profesor Modzelewski pisze niezwykle ciekawe refleksje o stanie wojennym i późniejszych przemianach w Solidarności. Ostro stawia tezę, że podziemna Solidarność nie była już tym samym ruchem ogólnonarodowym, co poprzednio. Była już zupełnie inną organizacją, działającą na innych zasadach.
Uważa, że w szoku jakim był dla niektórych działaczy opozycji stan wojenny należy szukać genezy współczesnej radykalnej odmiany antykomunizmu, który z góry odrzuca dorobek jakiejkolwiek myśli lewicowej czy reformistycznej. Można powiedzieć, że stan wojenny był – używając modnego terminu – „momentem założycielskim” tego nurtu antykomunizmu. Co więcej, Karol Modzelewski widzi tu przesłanki wprowadzenia – właściwie bez społecznej dyskusji – planu Balcerowicza.
Profesor Modzelewski od samego początku dystansował się od polityki gospodarczej rządu. Jego obawy potwierdził profesor Witold Trzeciakowski, który powiedział mu prywatnie: To jest skok głową na dół do basenu, w którym nie wiadomo, czy jest woda. Uważa, że była inna droga. Błędem było powtarzanie przez Balcerowicza thatcherowskiej TINA (There is no alternative) – nie ma alternatywy.
A zwłaszcza jego „szok bez terapii”: podwyżka cen surowców energetycznych i prądu o 400 procent, rezygnacja państwa z wszelkiej kontroli poziomu cen wyrobów i usług pozostawiając do decyzji producentom. Równocześnie administracyjnie hamowano płace w firmach państwowych. Natomiast karny podatek Balcerowicza – osławiony popiwek – przewidywał wpłaty pięciu złotych za jeden. „Zasady wolnego rynku dotyczyły cen, ale nie płac, w każdym razie nie płac w państwowych zakładach. Prywatne firmy mogły płacić, ile chciały – popiwek ich nie dotyczył”.
Tak na marginesie „reform” rząd podniósł drastycznie oprocentowanie kredytów bankowych (od 1 stycznia 1990 r.). Ci, co go zaciągnęli wpadli w „pułapkę kredytową”. Na wsiach hodowcy byli zmuszeni wyrzynać całe stada bydła i nierogacizny, bo nie byli w stanie spłacić zwiększonego oprocentowania. Budziło to rozpacz i gniew mieszkańców wsi. Nie mówiąc o rozwiązaniu PGR-ów. To zaowocowało później Andrzejem Lepperem i jego hasłem „Balcerowicz musi odejść”.
Podniesiono też „dywidendę” przedsiębiorstwom państwowym. Była to faktycznie administracyjna podwyżka wartości majątku trwałego przedsiębiorstw państwowych. Musiały to płacić wszystkie firmy, faktycznie było to „dorzynanie” państwowego przemysłu. „Myślę, że taki był zamiar autorów polskiej transformacji”.
Tadeusz Mazowiecki był zaskoczony, gdy donoszono mu, że państwowe przedsiębiorstwa, która mają padać, jeszcze nie padają. Dopiero po latach powie Teresie Torańskiej, że: „Przecież odzyskanie suwerenności dokonało się dzięki strajkom wielkich zakładów pracy w 1980 r. To one przecież wywalczyły ‘Solidarność’. Liczyłem na to, że rozruch gospodarki wolnorynkowej będzie równoważyła polityka społeczna”. Naiwny …
Wrażliwy premier-katolik nie dostrzegał też początków wyprzedaży majątku narodowego za bezcen.
Za kapitalizm nie walczyłem
Po wyborach czerwcowych 1989 r. Karol Modzelewski został senatorem z listy Komitetu Obywatelskiego. I tylko na jedną kadencję, bo znowu – jak w 1981 r. – nie akceptował polityki swej góry, ale nie stylu rządzenia, a raczej treści. Przede wszystkim polityki gospodarczej (plan Balcerowicza) i ograniczeń zagadnień społecznych.
Tu stawia liczne pytania, ma wątpliwości co do trafności wyboru drogi reform. To niektóre z nich: czy można było obronić ogromny potencjał przemysłowy odziedziczony po PRL zamiast go zniszczyć? Czy konieczne było tak szerokie otwarcie na import (niemal takiego jak Hongkong) dla supernowoczesnych i znanych z „wrogich przejęć” firm zachodnich? Czy można było zamiast „skoku w rynek” przyjąć inną strategię przekształceń, bardziej łagodną, zbliżoną do skandynawskiej?
Od początku Karol Modzelewski był przeciwny neoliberalnej transformacji, czemu dawał wyraz z swych wystąpieniach w Senacie i publikacjach. Stąd wzięły się jego słynne słowa protestu: „ja za kapitalizm nie walczyłem i nie siedziałem w więzieniu”. W 1993 r. opublikował „Dokąd od komunizmu?”, gdzie daje wyraz swemu protestowi. Pisał o potrzebie poszukiwania jakiejś trzeciej drogi. Aktywnie współtworzył środowisko lewicowo-postsolidarnościowe, które z czasem stało się Unią Pracy.
Później Karol Modzelewski odsunął od polityki. Zajął pracą naukową, ale nie oznaczało to, że ją nie obserwuje. Często wypowiada się w prasie pozostając wierny swym ideałom i zasadom. Stąd jego książka jest pełna mądrych, czy wręcz poruszających obserwacji dotyczących czasów powojennych. Szczególnie ciekawe są jego refleksje o polskim antysemityzmie, postrzeganiu Niemców czy też Rosjan. By nie powiedzieć po polskiej rusofobii.
Skoro jesteśmy przy pojęciu narodu to warto zwrócić uwagę, co na ten temat pisze autor „Barbarzyńskiej Europy”, nie tylko znawca dziejów współczesnych. Przypomnijmy choćby, że Słowacy przetrwali pod obcym jarzmem ponad tysiąc lat. „Z mojej zawodowej wiedzy wynika, że narody nie istniały od zawsze, więc można przypuszczać, że nie trwały wiecznie”. A także inna refleksja: „Moim lewicowym i euroentuzjastycznym przyjaciołom skłonnym do wiary w bliski koniec narodów doradzałbym nade wszystko ostrożność”.
Kilka uwag końcowych
Książka może być przedmiotem refleksji w różnych kręgach. Przede wszystkim po nią powinni sięgnąć ci, obarczeni grzechem późnego urodzenia. By zrozumieli, czym był stalinizm, a czym opozycja w czasach PRL. Najpierw wewnątrz systemowa a dopiero potem antysystemowa. Polska Ludowa była krajem, który jakoś dopuszczał do pewnych swobód. Podczas gdy w innych brutalnie je tępiono.
Nie byłoby źle, gdyby po nią sięgnęli różni brylujący na salonach solidarnościowi męczennicy, o wiele młodsi i mniej doświadczeni od Karola Modzelewskiego opozycyjni koledzy. To dodałoby im to dystansu i odrobinę skromności.
Nade wszystko powinni ją gruntownie przestudiować działacze polskiej lewicy. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że profesor Karol Modzelewski był i jest człowiekiem lewicy. Ale takim, jak z wypowiedzi francuskiego socjalisty Leona Bluma, że „Bez socjalizmu demokracja jest niedoskonała; lecz bez demokracji socjalizm jest bezradny”.
Może w rozważaniach Profesora znajdą wreszcie odpowiedź, gdzie tkwi sedno lewicowości. Czym jest tożsamość lewicowa.
Lech Kańtoch
---
Karol Modzelewski, Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca, Warszawa 2013. Wydawnictwo „Iskry” stron 438.