W Gazecie Wyborczej ostatnio Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, która była ambasadorką w Moskwie i jest postrzegana jako autorytet od polityki wschodniej, wyłożyła nasze cele, które są kontynuacją polskich działań po 1990 r.
Pierwszym było dołączenie do świata zachodniego, w tym wstąpienie do NATO i Unii Europejskiej, traktowane jako fundament bezpieczeństwa i rozwoju cywilizacyjnego Polski. I z tym w pełni się zgadzam. Ale dalej już mam zasadnicze wątpliwości, bo wskazała też na drugi cel, jakim jest zrobienie wszystkiego, by do UE i NATO dołączyły Ukraina i Białoruś. To miało ostatecznie pogrzebać imperialne ambicje Rosji. Ten cel był konsekwentnie realizowany przez kolejne rządy III RP. Tym samym niejako potwierdziła słowa Putina, który mówi o zewnętrznym oddziaływaniu na te kraje w celu przyłączenia ich do umownie rozumianego Zachodu. I wyjaśnia, a nawet uzasadnia, powody jego agresywnych działań.
Dalej stwierdza, że inwazja Rosji pokazuje, że cele dotyczące Ukrainy i Białorusi nadal są aktualne. To mi przypomina Piłsudskiego, który zaatakował Kijów, a potem musiał bronić Warszawy. Teraz nam to nie grozi, choć staramy się, aby historia się powtarzała. Wszystko to w służbie Zachodu, do którego dołączyliśmy i który narzuca zasady całemu światu. Autorka uważa, że dzisiaj Zachód jest kontestowany, wystawiony na ataki tyranów i agresorów. Świat nie chce się podporządkować (tak napisała!). To wymaga z naszej strony twardej siły militarnej i asertywnego egzekwowania przewag ekonomicznych (w tym sankcji, elementów protekcjonizmu). Bez tego nie da się efektywnie bronić swoich interesów. Największa dzisiaj wojna globalna toczy się na Ukrainie. Równocześnie większość państw świata wcale nie stoi tu jednoznacznie po stronie Ukrainy i NATO. Uważają, że to nie ich wojna, dążą do minimalizacji strat i wypatrują szans na własne korzyści. Przyznaje, że Ukraina płaci dzisiaj wysoką cenę, za tę politykę, ale my powinniśmy ją w tym wspierać.
Dobrze, że publicznie pokazują się takie teksty, które dotyczą naszej racji stanu. Ale fatalne jest to, że nie są publicznie dyskutowane. Czy naprawdę naszym narodowym celem jest udział w podporzadkowaniu świata jednemu imperium? Warto, aby siły polityczne publicznie określały się wobec takich celów, Chciałbym głosować na partię, która będzie samodzielnie i racjonalnie definiowała naszą rację stanu. W krajach niepodległych jest to normą, że prezentuje się różne racje. U nas wszystko jest przykryte patriotycznym frazesem, bez kalkulacji interesów, z których przecież wynika chęć podporzadkowania świata przez naszego hegemona.
Można mnie potępiać za sianie wątpliwości. Wolałbym jednak racjonalnie zastanowić się nad naszą, współczesną racją stanu. W sprawach wschodnich w Europie są różne koncepcje, które będą się coraz silniej ujawniać.
Wiesław Żółtkowski - Facebook 24.06.2022