Tony Judt mimo ciężkiej, nieuleczalnej choroby, która zakończyła się śmiercią, znów nas zaskoczył. Jego ostatnia książka1 to absolutnie świeże spojrzenie na stan lewicy. Przykuty do wózka inwalidzkiego intelektualista nakreślił swój polityczny testament. „Pisząc tę książkę, miałem nadzieję zaproponować wskazówki tym, głównie młodym, którzy próbują artykułować swój sprzeciw wobec naszego sposobu życia” – napisał w zakończeniu.
Where wealth accumulates, and men decay.
Oliver Goldsmidt - 1700 r.2
„Źle się dzieje w kraju”
Te wskazówki to rodzaj manifestu na rzecz ratowania socjaldemokratycznego projektu, który „nie reprezentuje idealnej przyszłości ani nawet idealnej przeszłości. Ale wśród będących dziś do dyspozycji opcji pozostaje najlepszą, po jaką możemy sięgnąć”. Nie jest to wcale miód lany na serce lewicy czy socjaldemokratów. To wezwanie do przemyśleń.
Tony Judt zmusza do refleksji. We wstępie pisze: „Sposób, w jaki żyjemy, ma w sobie coś głęboko niewłaściwego”. Nie jest to bynajmniej tylko odniesienie do liberalnej Ameryki, w której Tony Judt od lat mieszkał. To problem wszystkich społeczeństw wysoko uprzemysłowionych. W ostatnich 30 latach język publicznych debat uległ całkowitej ekonomizacji. Kalkulacja kosztów i opłacalność stała się głównym kryterium oceny tego, co słuszne lub nie. To dotyczy także grzechu śmiertelnego modernizatorów lewicy spod znaku „trzeciej drogi”.
Można powiedzieć, że Tony Judt jest tutaj dość powściągliwy. Bardzo łagodny. Bo nie wskazuje osoby winnej temu stanowi. Jest to opiewana przez naszych neoliberałów Margaret Thatcher. Była ona rzeczniczką tezy, że „istnieją tylko jednostki, a nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo”. Od jej dogmatów „nie było alternatywy”. To ona sprywatyzowała wszystko, co się dało w Wielkiej Brytanii. Nie spodziewała się, że „sprywatyzuje” też ludzką mentalność, czyli ludzką mentalność. A to stało się zaraźliwe. Nawet bardzo, bo objęło cały świat.
Wróćmy na moment do programu „trzeciej drogi” w wykonaniu Tony Blaira i Gerharda Schrődera, czy ich naśladowcy Leszka Millera. Ich problem polegał na tym, że w istocie bezwarunkowo podporządkowali się wolnemu rynkowi, a nie stworzyli żadnego innego wariantu. Nawet nie próbowali nic zmienić.
Tymczasem Tony Judt pisze, że deregulacja, państwo minimum, niskie podatki i prywatyzacja wszystkiego, co się da – czyli coś, co zwykliśmy nazywać „konsensusem waszyngtońskim” – okazały się niepodważalnymi dogmatami ery neoliberalnej. Do takiego stopnia, że stały się – używając znanego terminu Gramsciego – ideologią „dominującą”. Tak silną, że odbierała nam to wszelką zdolność do kreatywnego myślenia. Wyobrażenia sobie, że możliwy jest jeszcze jakiś inny świat.
Główny zarzut Tony Judta to przejęcie sposobu myślenia Margaret Thatcher – postawienie jednostki jako centrum wszystkiego, stawianie na skrajny indywidualizm. Zapomnienie, że istnieje coś takiego jak dobro wspólne, przestrzeń publiczna, ludzkie współdziałanie. Ich znaczenie i ranga moralna – pisał – została kompletnie zagubiona w dyskursie publicznym.
Przyczynili się to tego nie tylko rzecznicy neoliberalnego wolnego rynku, zwolennicy Margaret Thatcher i Ronalda Reagana, ale też zachodnioeuropejskie pokolenie ’68. Dla niego samorealizacja, prywatna własność i indywidualizm okazały się wartościami nadrzędnymi w stosunku do myślenia w kategoriach ludzkiej wspólnoty. Znamy ich i czasem podziwiamy. To tzw. yuppies.
Tony Judt uważa, że po upadku systemu kapitalistycznego w 1989 r. przemiany w świecie poszły w złym kierunku. Zachód świętował zwycięstwo w zimnej wojnie, podczas gdy lata 1989 – 2009, to okres sukcesów „szarańczowego kapitalizmu”. Było to też fascynowanie wynikami „irlandzkiego cudu” czy sukcesami „doktrynalnych piewców superkapitalizmu” z Europy Wschodniej.
Tymczasem te neoliberalne reformy przyniosły katastrofalne skutki społeczne. W 2005 roku 21 proc. amerykańskiego dochodu narodowego szło w ręce 1 procenta obywateli. W przeciwieństwie do 1968 r. kiedy szef General Motors zarabiał sześćdziesiąt sześć razy więcej niż typowy pracownik firmy, dziś szef Wal-Mart otrzymuje dziewięćset razy więcej niż sprzedawca w jego magazynie. Wartość majątku założycieli firmy Wal-Mart była szacowana w 2005 roku na 90 miliardów dolarów. To znaczy tyle, ile wynosi łączny majątek 40 procent dolnej (mniej uposażonych) części amerykańskiego społeczeństwa. Czyli na 120 milionów ludzi!
Podobną sytuacja ma miejsce we wszystkich krajach, gdzie rządzili wyznawcy teorii neoliberalnych.
Społeczeństwo wyróżnikiem
Tymczasem tym – pisze Tony Judt – „co w rzeczywistości wyróżnia życie w czasach nowoczesnych, nie jest niezależna jednostka. Tym wyróżnikiem jest społeczeństwo. Mówiąc ściślej społeczeństwo obywatelskie lub – jak to się mówiło w XIX wieku – burżuazyjne”. Ono jest najlepszą zaporą przed autorytaryzmem i wszelkimi nadużyciami ze strony państwa. Dlatego sprowadzenie społeczeństwa do „cienkiej membrany interakcji między prywatnymi jednostkami” jest niebezpieczne dla wszystkich. Nie tylko dla słabych, wykluczonych.
Warto dodać, że Tony Judt przypomina wcześniejsze próby rozłożenia społeczeństwa na czynniki pierwsze. Sięga do programu jakobinów, bolszewików i nazistów, ale nie pisze o Margaret Thatcher i neoliberałach, którzy mają tutaj ogromny wkład. „Jeśli nie ma niczego – wyjaśnia – co wiąże ze sobą wspólnotę i społeczeństwo, stajemy się coraz bardziej zależni od państwa”.
Tymczasem ekonomiczny kryzys 2008 roku pokazał, że nie skrępowany niczym kapitalizm jest swoim najgorszym wrogiem. Wcześniej czy później musi płacić za swe nadużycia i błagać państwa o pomoc. Ponadto kryzys zakwestionował resztki porozumień społecznych, które wcześniej zawarto. Co więcej, nie podjęto na ten temat dyskusji. Zwraca na to uwagę Tony Judt, który proponuje odrzucenie nihilistycznego indywidualizmu skrajnej prawicy i podkolorowanego socjalizmu. Spojrzenia w niezbyt odległą przeszłość i sięgnięcie do osiągnięć socjaldemokracji. Stawia na uczciwość w kontraktach społecznych połączoną z efektywnością gospodarczą.
Tony Judt pisze, że idee socjaldemokratyczne mają ogromne problemy z przyjęciem się w USA. Przypomina słynną przed 100 laty pracę Wernera Sombarta „Why is there no socialism in America ?” (Dlaczego nie ma socjalizmu w Ameryce ?). Warto może do niej sięgnąć, bo ostatnio wiele się mówi o ideach socjalistycznych w USA. Pewne elementy socjaldemokratyczne zawiera program administracji Baracka Obamy.
Autor stawia sprawę wprost pisząc, że nie zagrażają one ideałom wolnościowym Amerykanów. Natomiast władze państwowe USA powinny bardziej starać się odpowiedzieć na pytanie jakiego państwa obecnie potrzebują USA. Przeciwstawia amerykańskiej niechęci do silnego państwa czy rozważań, by było bardziej efektywne i „mniejsze”. Stawia na rozwiązywanie problemów społecznych, czyli na to, co w Europie zazwyczaj nazywają programem „socjaldemokratycznym”.
Inne problemy mają zdaniem Tony Judta Europejczycy. Oni zapomnieli bowiem co to oznacza socjaldemokracja. Niestety stała się ona obecnie zbyt defensywna i apologetyczna. Model państwa dobrobytu jest, co prawda, powszechnie akceptowany w Europie, co więcej, pisze Tony Judt, nigdzie nie ma silnych grup ludzi, którzy chcieli by likwidacji publicznej służby zdrowia, bezpłatnej i subsydiowanej edukacji, publicznego transportu czy innych służb. Może znalazł by ich w Polsce w Platformie Obywatelskiej.
Żyjemy w „wieku niepewności”, gdzie społeczeństwa są skłonne coraz bardziej poświęcać wolność na rzecz bezpieczeństwa. Ta wizja nie nastraja optymistycznie, bo mamy do czynienia z problemami gospodarczymi, ekologicznymi, terroryzmem i niestabilnością polityczną. Do tego dochodzi niepewność jutra.
Uważa się, że ci, którzy sobie nie radzą, nie mają stałej pracy, wypadli z głównego nurtu społecznego, są postrzegani jako sami sobie winni. Dlatego przestaje się ich zauważać, ulegają coraz większemu wykluczeniu społecznemu. A społeczeństwo coraz bardziej się atomizuje.
Tony Judt wzywa do analizy sytuacji i stawiania pytania dotyczących wartości i celów, jakie mają integrować społeczeństwo jako całość, by nie było rozpiętości pod względem dochodów i stylu życia. Pytania te urastają do kluczowych wyzwań na następne dekady, dlatego – podkreśla – ważna jest dyskusja nad rolą państwa i modelem społeczeństwa XXI wieku.
Socjaldemokracja strachu
Autor książki „Źle się dzieje w kraju” nie ma przyjemnych propozycji. Stawia nas przed wyborem między socjaldemokratycznym państwem dobrobytu a autorytarno–populistyczną jego deformacją. „Jeżeli chcemy budować lepszą przyszłość, zacząć trzeba od głębokiego zastanowienia, z jaką łatwością nawet oparte na solidnych fundamentach liberalne demokracje mogą się kruszyć. Mówiąc bez ogródek, jeżeli socjaldemokracja ma przyszłość, to jako socjaldemokracja strachu”.
Ta teza może rozczarowywać lub zaskakiwać. Autor nie zdobył wcale poklasku w kręgach kół lewicowych. Nie zaproponował oszałamiającej wizji wielkich perspektyw stojących przez lewicą i socjaldemokracją. Wzywa do obrony tego, co pozostało, co udało się ochronić w ciągu 30 lat ofensywy neoliberalnej. Pisze, że sięgnąć trzeba do „Złotego wieku”, tego co zostało z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Czasów, kiedy w odpowiedzi na wcześniejsze wojny i kryzysy gospodarcze tryumfowała idea aktywnego państwa, bezpieczeństwa socjalnego i równości. Podstawą była keynesowska polityka gospodarcza. Popularna nie tylko w Europie – a zwłaszcza Skandynawii – ale również w USA, kiedy to prezydent Johnson szerzył idee „wielkiego społeczeństwa” nawiązujące do New Dealu Franklina Delano Roosevelta.
* * *
Książka Tony Judta została przyjęta na Zachodzie z dużym zainteresowaniem. Świadczy o tym liczba recenzji w czołowych tytułach prasowych. Omawiano ją i zamieszczono obszerne fragmenty w „New York Review of Books”. W Wielkiej Brytanii recenzował ją Chris Patten (ostatni gubernator Hongkongu), który obecnie jest przewodniczącym Partii Konserwatywnej.
W Polsce, gdzie rządzi neoliberalna Platforma Obywatelska opozycją jest autorytarno–populistyczne Prawo i Sprawiedliwość. Lewica może zrobić tylko jedno – wrócić do dawnych programów socjalistycznych. Nie szukać źle przyjętych i odrzuconych przez życie rozwiązań, zwłaszcza pochodnych „konsensusu waszyngtońskiego” czy „trzeciej drogi”. Może warto przemyśleć alternatywę, przed jaką stoimy, którą proponuje w swym testamencie Tony Judt.
Lech Kańtoch
Tony Judt (2 stycznia 1948 – 6 sierpnia 2010) urodził się w Wielkiej Brytanii, był historykiem, profesorem na Uniwersytecie Nowojorskim, komentatorem politycznym, autorem wielu książek, m.in.: „Marxism and The French Left: Studies on Labour and Politics in France 1830 1982” (1990), „Reapraisals: Reflections on The Forgotten Twentieth Century” (2008). W Polsce ukazały się: „Wielkie złudzenie? Esej o Europie” (1998) i „Powojnie: historia Europy od roku 1945” (2008).
Słynął z erudycji i bezkompromisowych, niezależnych poglądów. Mógł głosić te takie, których nie wypowiadali rodowici Amerykanie. Nie bał się krytykować państwa Izrael, robił to będąc pewny swego pochodzenia.
„Jestem krytyczny - powiedział - wobec polityki Izraela dokładnie tak samo jak wielu Izraelczyków. Nie odpowiadam za to, że jacyś szaleńcy mówią to samo, co z ja kierując się innymi motywami. Jeśli jutro jakiś wariat powie - że tak Ziemia jest okrągła i zbudowana z czekolady, to czy mam przestać mówić, że Ziemia jest okrągła, bo staję w jednym szeregu z tym wariatem? To koincydencja, a nie mój z nim sojusz. Nie wolno poddawać się moralnemu szantażowi. Wiem, że mnie, jako Żydowi, łatwo to powiedzieć”.
1. Źle się dzieje w kraju, gdzie łup przyspiesza choroby,
Gdzie gromadzi się bogactwo, a ludzie upadają. (Tłum. – L.K.)
2. Tony Judt, „Ill Fares The Land”. New York 2010 The Penguin Press, pp. 237.