Żył w czasach niesłychanych napięć. Wychowywali go matka, dziadkowie i … ruch robotniczy. Socjaldemokracja owych czasów tworzyła odrębny od mieszczańskiego świat, organizowała życie poza rodzinami – grano w piłkę nożną, muzykowano, jeżdżono na wycieczki rowerowe. W wieku 17 lat – naruszał statut wiekowy SPD – wstępuje do partii by kontestować linię kierownictwa. Staje się jednym z liderów Socjalistycznej Partii Robotniczej (SAP). Mając 19 lat opuszcza Niemcy, gdzie do władzy dochodzi – przy wsparciu Watykanu – Adolf Hitler.
Jako młody człowiek miał możność wyboru: albo opowiedzieć się za komunistami albo poprzeć hitlerowców. Tymczasem jako socjaldemokrata Herbert Ernst Karl Frahm wybiera emigrację. Przybiera nazwisko Willy Brandt. By w Norwegii działać w ruchu robotniczym i uprawiać dziennikarstwo polityczne. Obserwuje socjaldemokratyczne reformy, jakie wprowadzili w Norwegii socjaldemokraci. Później to on będzie je wprowadzał w RFN.
Niezwykle ciekawe są opisy sytuacji w Hiszpanii ogarniętej wojną domową. Jest też mnóstwo odniesień do sytuacji w międzynarodowym ruchu robotniczym, a zwłaszcza jak działała NKWD w Hiszpanii. Fascynuje odwaga Willy Brandta – który pozbawiony obywatelstwa i ścigany przez Gestapo – jeździ do Berlina w tajnych misjach. Chodzi tam na koncerty pod dyrekcją Wilhelma Furtwägnlera.
Lata międzywojnia to okres, o którym Jerzy Stempowski – publicysta paryskiej „Kultury” znany pod pseudonimem Paweł Hostowiec – mówił, że wówczas „historia została spuszczona z łańcucha”. Były to czasy dominacji dwóch totalitaryzmów: stalinowskiego i hitlerowskiego. Początek okresu niebywałych wręcz sprzeczności, które zmuszały ludzi do określenia się, dokonania wyboru.
Tu Willy Brandt zdał egzamin celująco. Po wojnie powrócił do kraju jako korespondent prasy skandynawskiej. W 1948 r. odzyskał obywatelstwo niemieckie, by przyjąć nazwisko „Willy Brandt”.
Willy Brandt należał do tego pokolenia socjaldemokratów, które musiało odpowiadać na absurdalne zarzuty stawiane przez prawicę niemiecką. Był oskarżany jako zdrajca, uciekinier, dezerter. Nawet kanclerz Konrad Adenauer przypomniał mu, że był dzieckiem nieślubnym. Co nie miało nic wspólnego ani z polityką, ani dobrymi manierami. W obronie Brandta stanął wydawca „Die Zeit” Gerd Bucerius, który zwrócił uwagę kanclerzowi, że „Pański atak na polityczną przeszłość Brandta znalazł szczególne uznanie tych, którzy tkwią jeszcze w narodowym socjalizmie”.
Jako polityk SPD szybko zrobił karierę. W 1957 r. został burmistrzem Berlina Zachodniego, kilka lat później przywódcą niemieckiej socjaldemokracji. Stał się znaną postacią w świecie polityki. Musiał twardo walczyć, bo administracja RFN była pełna ludzi z „brunatną przeszłością” a on w walce między demokracją a zniewoleniem stał po właściwej stronie. Można tylko wspomnieć, że sekretarzami stanu w urzędzie kanclerskim i MSW byli ludzie, którzy komentowali ustawy norymberskie i podpisywali listę 51 emigrantów, których III Rzesza pozbawiła obywatelstwa. W tym Herberta Frahma z Lubeki.
W 1966 r. został wicekanclerzem i ministrem spraw zagranicznych w rządzie Kurta Georga Kiesingera. Byłego nazisty, niegdyś łącznika między ministerstwem spraw zagranicznych Joachima von Ribbentropa a ministerstwem propagandy Josepha Goebbelsa w hitlerowskiej III Rzeszy.
Polityka wschodnia
Trudno powiedzieć, co myślał Willy Brandt wchodząc w koalicję z chadecją i byłym nazistą jako kanclerzem. Ale z pewnością zdawał sobie sprawę, że w interesie Niemiec był taki układ rządowy. Gabinet z jego udziałem był czymś ważniejszym niż doktryny, emocje i osobiste przekonania, tego wymagała od niego odpowiedzialność za państwo. Wiedział też, że tylko on jest w stanie przełamać impas w stosunkach z ZSRR i PRL. Przemawiał za tym jego życiorys. I racje moralne, bo jako jeden z nielicznych Niemców walczył z faszyzmem.
Willy Brandt przeszedł do historii dzięki swej „nowej polityce wschodniej”, która zakładała „zmiany poprzez zbliżenie”. Do tej pory RFN utrzymywała kontakty dyplomatyczne jedynie z ZSRR i nie uznawała granicy na Odrze i Nysie.
Polityka wschodnia była polityką nadziei, rozminowania nienawiści i jawnej nieufności. To potrafiły wykorzystać władze PRL, z Władysławem Gomułką i Józefem Cyrankiewiczem. Było to niewątpliwie ukoronowanie ich rządów – układ z 7 grudnia 1970 r. Ale Willy Brandt zrobił coś więcej.
Przykląkł pod Pomnikiem Bohaterów Getta. Ten gest ma setki interpretacji. Był przedmiotem zaciętych ataków ze strony niemieckiej prawicy. Różnie też odbierali go zwykli Polacy, nie mówiąc o kręgach rządowych PRL. Tym bardziej, że pamiętano niedawne Wydarzenia Marcowe i tak zwaną kampanię antysyjonistyczną.
Okres rządów Willy Brandta był przełomowy w dziejach Europy, doprowadził do zbliżenia wschodu i zachodu Niemiec i Europy. Za „politykę pojednania” został pierwszym niemieckim powojennym noblistą – otrzymał w 1971 r. pokojową Nagrodę Nobla.
Po ujawnieniu, że jego bliski współpracownik Guenter Guillaume okazał się szpiegiem NRD w maju 1974 r. ustąpił ze stanowiska kanclerza RFN. Został honorowym przewodniczącym SPD. Jako taki spotkał się z polskim przywódcą Edwardem Gierkiem w 1976 r.
Socjaldemokrata
Willy Brandt znany jest w świecie przede wszystkim z racji swych dokonań w polityce zagranicznej. Tymczasem w RFN jest nazywany „kanclerzem reform wewnętrznych” z racji rozwiązania szeregu problemów społecznych. Był na te sprawy niezwykle wyczulony. Za jego rządów wydatki na oświatę wzrosły z 16 do 50 miliardów marek, co trzecia marka szła na sprawy socjalne.
Jego następca Helmut Schmidt uważa, że nigdy w Niemczech nie dokonano tylu reform socjalnych w tak krótkim czasie. Nastąpił rozwój opieki zdrowotnej, budownictwa mieszkaniowego ubezpieczeń społecznych tworząc modelowych rozmiarów „państwo socjalne” – chyba najbardziej rozbudowane na świecie. Publiczne wydatki na te cele zwiększyły się w latach 1969 – 1975 prawie dwukrotnie. Republika Federalna Niemiec stała się niedoścignionym „państwem dobrobytu”.
To z inicjatywy kanclerza RFN Willy Brandta zaczęto w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej zwracać uwagę na kwestie socjalne. Z jego inspiracji dokonano w EWG historycznego zwrotu na paryskim posiedzeniu Wspólnoty w 1972 r. Ustalono tam, że „rozwój gospodarczy nie jest celem samym w sobie, a jego głównym zadaniem powinno być dążenie do zmniejszenia rozpiętości warunków życia, w czym powinni uczestniczyć wszyscy partnerzy socjalni”.
Od jego czasów EWG stawała się mniej strukturą ekonomiczną, jaką dotąd była EWG, zaczęła przekształcać w bardziej wrażliwą na sprawy społeczne. To niesłychanie ważna część jego działalności politycznej.
Przez szesnaście lat (1976 – 1992) Willy Brandt był przewodniczącym Międzynarodówki Socjalistycznej. Doszło do rozwoju ruchu socjalistycznego i socjaldemokratycznego, który nie ograniczał się już tylko do Europy, ale został rozbudowany w świecie przekraczając liczbę stu partii.
W tym czasie Willy Brandt zaangażował się bardzo w sprawy rozwoju społecznego i gospodarczego państw Trzeciego Świata. Opracowany pod jego kierunkiem „Raport Brandta” z 1980 r. wzywał do drastycznych zmian w polityce wobec krajów tego regionu, domagał się by wyprowadzić go z kryzysu.
Polityk realista
Willy Brandt jest przykładem polityka realisty, który zna świat, wie, że znajduje się wobec sprzeczności i musi podejmować decyzje. W kategoriach porażki czy sukcesu musi być też oceniana jego „nowa polityka wschodnia”. On zdawał sobie znakomicie sprawę, że liczy się przede wszystkim timing, czyli czas podejmowania decyzji.
Dobrze pamiętał jako burmistrz Berlina Zachodniego budowę muru berlińskiego przez szefa SED Waltera Ulbricha, gdy „wojna leżała na ulicy”, – przy bezradnym sprzeciwie Zachodu, a dotychczasowa polityka poniosła klęskę czy późniejsze wystąpienie prezydenta USA Johna F. Kennedy’ego – by czekać w nieskończoność na zmiany w systemie radzieckim.
Wiedział, że Polacy właściwie odbiorą jego rozmowę – po przyklęknięciu pod Pomnikiem Bohaterów Getta – z Józefem Cyrankiewiczem, niegdyś więźniem KL Auschwitz. Źle na to do dziś patrzą jedynie późniejsi opozycjoniści solidarnościowi.
Niektórzy widzą porażki Willy Brandta w rozmowach z Leonidem Breżniewem, Erichem Honeckerem czy Wojciechem Jaruzelskim. Ale z kim miał rozmawiać Willy Brandt?
Nie zdawał sobie sprawy – o czym później mówił otwarcie – że jego „nowa polityka wschodnia” przyniesie takie zmiany. A przecież rozmowa z przeciwnikiem politycznym – uważnym za gangstera czy bandytę – nie musi oznaczać przyjęcia jego sposobu myślenia lub działania.
Trzeba mieć pewien zasób zasad moralnych i w ich obronie umieć stać bez względu na okoliczności. Nie być ciasnym realistą robiącym tylko interesy z tyranami. Rozmowy z Leonidem Breżniewem przyniosły po pewnym czasie rezultaty.
A czy ktoś próbował rozmawiać z Fidelem Castro? Chyba nie. Przynajmniej nikt z Waszyngtonu.
Kilka uwag o książce
Jest niezwykle gruba, ale nie napisał jej naukowiec, lecz dziennikarz. To duża różnica i zaleta. Można się z nią nie zgadzać, bo polityk – człowiek lewicy – może wydawać się kontrowersyjnym tematem. Ja skoncentrowałem się jedynie na kilku kwestiach. Tymczasem książka liczy ponad siedemset stron. Jest mnóstwo wątków, szeroko zarysowane jest tło polityczne, gospodarcze i społeczne, nie mówiąc o charakterystykach wielu polityków. Nie ma nic na przykład, kogo dotyczył Pakt Ribbentrop – Mołotow, choć Merseburger szeroko pisze o analizach i artykułach Willy Brandta – wówczas bardzo czynnego dziennikarza.
Willy Brandt nie był człowiekiem naiwnym. Rozmawiał z różnymi politykami, co do których możemy mieć bardzo krytyczną ocenę. Z początku bywały to dwa monologi. Później przekształcały się one w rozmowy, jak na przykład z sekretarzem generalnym KC KPZR Leonidem Breżniewem.
Willy Brandt był człowiek zasad. I człowiekiem o przenikliwym umyśle, mówił też, co myśli. Ale nie powiedział czegoś takiego, na co zdobył się później „nieoceniony” George W. Bush, który w „oczach Putina dostrzegł demokratę”.
I właśnie te rozmowy – oparte na posiadanych poglądach i wizji – przyniosły najwięcej. Chyba po czasie zaskoczyły nawet tak wielkiego realistę, jakim był sam Willy Brandt.
Lech Kańtoch
-----
Peter Merseburger, Willy Brandt. Wizjoner i realista, 1913–1992. Wydawnictwo Poznańskie 2012, s. 706