Na to pytanie dotyczące konsekwencji dla rodzaju ludzkiego i natury już widocznej katastrofy klimatycznej stara się odpowiedzieć Naomi Klein w swojej księdze. We wstępie zauważa: „Wiemy, że jeśli nadal będziemy dopuszczać tak jak dotąd, żeby emisje gazów cieplarnianych z roku na rok wzrastały, zmiany klimatu odmienią wszystko na znanym nam świecie. Wielkie miasta zostaną prawdopodobnie zatopione, morza pochłoną starożytne kultury, a nasze dzieci będą najpewniej przez znaczną część swojego życia uciekać przed gwałtownymi burzami i katastrofalnymi suszami oraz naprawiać ich skutki”[s.10].
Dzieło autorki, podobnie jak dwa poprzednie bestsellery („No logo” i „Doktryna szoku”) również tłumaczone na dwadzieścia kilka języków jest opracowaniem szczególnym. Kontynuacją i uwieńczeniem jej uprzednich studiów. Powstało z wykorzystaniem obszernej literatury przedmiotu, setek rozmów, podróży po całym świecie, uczestnictwa autorki w rozlicznych spotkaniach, konferencjach. Jest swoistym zbiorem nader interesujących reportaży, esejów, analiz i syntez zaopatrzonych wnioskami. Zasygnalizuję jedynie kilka najistotniejszych wątków pracy.
To, co najważniejsze
Główna myśl studiów to twierdzenie, że ludzkość musi zrezygnować z korzystania z energii wytwarzanej z węgla i ropy naftowej, a także szybko przestać produkować gaz ziemny wytwarzany z łupków. Te sposoby produkcji energii, w już i tak z nadmiarem obciążonej gazami cieplarnianymi naszej planecie, zwiększą jedynie w atmosferze ilość dwutlenku węgla i metanu. Jedynym sensownym wyjściem z tej tragicznej sytuacji jest produkcja energii odnawialnej powstającej przy wykorzystaniu wiatru, słońca i naturalnie falującej wody (Na marginesie warto zauważyć, że nareszcie i w Polsce dostrzeżono kapitalny wynalazek Olgi Malinkiewicz – tanie, proste, elastyczne, półprzezroczyste ogniwo słoneczne).
Gaz cieplarniany, w większości dwutlenek węgla, utrzymuje się w atmosferze przez wiek lub dwa. Pewna jego część pozostaje w niej nawet przez tysiąc lat. Szczególne nagromadzenie emisji nastąpiło w ostatnich dwustu latach przez kraje napędzające swą gospodarkę paliwami kopalnianymi od czasów rewolucji przemysłowej. „Państwa rozwinięte, zamieszkałe przez mniej niż 20 procent populacji świata, są odpowiedzialne za emisję ponad 70 procent gazów cieplarnianych, destabilizujących dziś klimat. „Same Stany Zjednoczone, które reprezentują mniej niż 5 procent populacji planety, wytwarzają obecnie około 14 procent dwutlenku węgla... chociaż kraje rozwijające się, takie jak Chiny czy Indie, też wypluwają ogromną i szybko rosnącą ilość CO₂ do atmosfery, nie powinny ponosić takich samych kosztów sprzątania, bo przyczyniły się jedynie do ułamka skumulowanych w ciągu dwustu lat zanieczyszczeń odpowiedzialnych za kryzys”[s.425].
W 2009 roku w Kopenhadze rządy państw, które najbardziej zanieczyszczają atmosferę, w tym Stanów Zjednoczonych i Chin podpisały niewiążącą umowę, obiecując ograniczenie wzrostu temperatur do maksimum 2 stopni Celsjusza ponad poziom z czasów, kiedy gospodarka zaczęła być napędzana węglem. Wiele międzynarodowych organizacji wyraziło jednak gorący sprzeciw. Takie ustalenie oznaczało – ich zdaniem – wyrok śmierci dla niektórych nisko położonych państw wyspiarskich, a także znacznych terenów Afryki Subsaharyjskiej. Jak dotychczas już tylko przy wzroście temperatur o 0,8 stopnia Celsjusza w 2012 r. nastąpiło bezprecedensowe topnienie pokrywy lodowej na Grenlandii oraz zakwaszenie oceanów postępujące znacznie szybciej niż się spodziewano.
Bezwzględność eksploatatorów
Katastrofa klimatyczna to przede wszystkim konsekwencja poczynań konsorcjów międzynarodowych w wydobyciu, transporcie i handlu węglem, ropą i gazem w porozumieniu i przy udziale władz państwowych, zgodnie z prawem międzynarodowym. Chciwość i zysk dominują w tych najbardziej dochodowych przedsiębiorstwach w dziejach ludzkości. Zyski tylko pięciu największych spółek naftowych w latach 2001-2010 wynosiły 800 miliardów dolarów[s.123]. Największe koncerny naftowe rozpoczęły eksploatację złóż piasków bitumicznych, stosując ekstremalne metody wydobycia. W związku z tym Naomi Klein z uzasadnionym przerażeniem zauważa: „Wysadzamy w powietrze podłoża skalne naszych kontynentów, pompujemy truciznę do wody, ścinamy wierzchołki gór, niszczymy lasy borealne, zagrażamy głębokim oceanom, gorączkowo konkurujemy o eksploatację topniejącej Arktyki, a wszystko po to, żeby wydobyć ostatnie krople i dostać się do ostatnich skał. Nowoczesna technologia to umożliwia, ale nie jest to innowacja, tylko szaleństwo... Tymczasem klimatolodzy wskazują, że jeśli chcemy podjąć próbę utrzymania ocieplenia na poziomie poniżej 2 stopni Celsjusza, gospodarki krajów rozwiniętych muszą już pod koniec obecnej dekady zacząć transformację energetyczną, a przed 2050 rokiem prawie całkowicie odejść od paliw kopalnianych”[s.158-159].
Spółki naftowe dysponują ogromnymi kwotami na łapówki: „W 2013 roku w Stanach Zjednoczonych branża naftowa i gazowa wydawała prawie 400 tysięcy dolarów d z i e n n i e na lobbing w Kongresie i wśród urzędników państwowych”[s.162]. Próby naprawy sytuacji są paraliżowane, ponieważ konsorcja mają zbyt wiele władzy politycznej. Politycy boją się jedynie przegranych wyborów. Dlatego – nader optymistycznie uważa autorka – przed wyborami powstaje możliwość zbudowania szerokiej koalicji politycznej w interesie poprawy klimatu. A równocześnie realizacji wielkiego projektu nietoksycznej, odpornej na wstrząsy gospodarki, z nowymi miejscami pracy. Katastrofa klimatyczna powinna pozytywnie wpływać na politykę. „Ideologia wolnorynkowa może nadal krępować wyobraźnię naszych elit, ale nie jest w stanie przekonać większości społeczeństwa . Fatalny bilans ostatnich trzech dekad neoliberalnej polityki jest aż nazbyt widoczny”[s.167].
Ekstrawityzm
Ekstrawityzm jest przejawem bezwzględnego imperialnego, czy kolonialnego wykorzystywania peryferiów dla potrzeb centrum. Autorka dobitnie prezentuje przejawy tego panoszącego się kolonializmu także współcześnie, bez umiaru bezwzględnie eksploatującego liczne regiony świata. Oto dwa przykłady: Naum – wyspa-państwo. Niebiańsko położone na Pacyfiku, z przepiękną przyrodą, bajecznie bogate, ale teraz już całkowicie zniszczone, dosłownie wydrążone przez nadmierną eksploatację fosforytów. Obecnie jest miejscem pobytu emigrantów z Azji i Bliskiego Wschodu egzystujących nawet przez 5 lat w tragicznych warunkach.
Podobnie było w Nigerii, gdzie w momencie zakończenia rządów brytyjskich „kompanie naftowe wypompowały z kraju – głównie z delty Nigru – ropę wartą setki miliardów dolarów, jawnie lekceważąc przy tym ziemię, wodę i ludzi. Ścieki spuszczano wprost do strumieni, rzek, morza, kanały prowadzące do oceanu przekopywano gdzie popadnie, zasalając bezcenne źródła słodkiej wody, a odkryte rurociągi pozostawiano bez nadzoru, co spowodowało tysiące przecieków... Wszystko to jednak nic w porównaniu z podpalaniem gazu ziemnego, którego duże ilości uwalniają się przy wydobyciu ropy... Tymczasem ponad połowa społeczności zamieszkujących deltę Nigru nie ma elektryczności ani bieżącej wody, cierpi z ogromnego bezrobocia i – jak na ironię – cały region nękają okresowe braki paliwa”[s.321-322].
„Cuda” miliarderów, darczyńców ekologicznych
„Nie ma mesjaszów. Nie zbawią nas zieloni miliarderzy”. Tak zatytułowany został siódmy rozdział omawianej pracy. Na jego początku autorka omawia postawę ekscentrycznego brytyjskiego miliardera Richarda Bransona. Faktycznie czy rzekomo urzeczony ekologicznym filmem „Niewygodna Prawda” noblisty i wiceprezydenta a następnie niedoszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych – Ala Gore’a, Branson w 2006 roku przyrzekł, że w następnej dekadzie przekaże 3 miliardy dolarów na rozwój paliw będących zamiennikami ropy i gazu. Urzeczony tym oświadczeniem Bill Clinton nazwał je „przełomowym nie tylko ze względu na wyjątkową wysokość kwoty, ale i z powodu złożonej deklaracji”[s.245-246]. Branson na tym nie poprzestał. W następnym roku zapowiedział jeszcze nagrodę 25 milionów dolarów dla odkrywcy sposobu na wychwycenie z powietrza miliarda ton dwutlenku węgla rocznie „bez szkodliwych konsekwencji”.
Mniemano, że również czołowy miliarder Stanów Zjednoczonych – Warren Buffett, którego zaniepokoiło, że płaci niższe podatki od dochodów niż jego sekretarka stanie się nadzieją Zielonych, ponieważ wyraził troskę z powodu globalnego ocieplenia. Jednakże stało się coś przeciwnego: Buffett wydał 26 miliardów dolarów na zakup części linii kolejowej przewożącej węgiel, a także uczestniczącej w eksporcie tego paliwa do Chin. .Jego zyski wzrosną wkrótce także dlatego, że jest jednym z najpoważniejszych przedsiębiorców asekuracyjnych, których dochody poważnie się zwiększą wraz z ociepleniem i wynikających z niego katastroficznych szkód.
Miliarder, były burmistrz Nowego Jorku – Michael Bloomberg był niezmiernie chwalony za dotacje dla organizacji ekologicznych, chociaż sprzyjał projektom budowlanym o wątpliwych korzyściach dla naturalnego środowiska oraz należy do najbardziej wpływowych rzeczników eksploatacji gazu łupkowego. Podobnie jest z Billem Gatesem. Również niepokoi się zmianami klimatu. Mimo to jego fundacja w grudniu 2013 r. zainwestowała co najmniej 1,2 miliarda dolarów w dwa naftowe giganty: British Petroleum i Exxon Mobile. Gates, tak jak Branson naciska na odkrycie „energetycznych cudów”, w tym także na zastosowanie reaktorów atomowych, które należy dopiero skonstruować. Lekceważą oni potencjał już istniejących technologii odnawialnych, chociaż te, jego zdaniem „kameralne” i „nieekonomiczne” dostarczają już 25% energii elektrycznej w Niemczech.
Miliarder T. Boone Pickens ogłosił w 2008 roku swój Plan Pickensa.. Stworzył go w celu dynamicznego rozwoju energii solarnej i wiatrowej. Plan ten chwalony także przez ekologów miał ratować Amerykę. Wkrótce jednak zaczęła się epoka gazu łupkowego. Plan Pickensa zmienił się całkowicie. Obecnie skupia się na wydobywaniu gazu ponieważ jego twórca z produkcji gazu łupkowego odnosi największe korzyści finansowe
W 2016 roku mija 10 lat od przyrzeczenia Bransona wyłożenia 3 miliardów dolarów na inwestycje przeciwdziałająca globalnemu ociepleniu. Po analizie wątpliwa jest nawet suma 300 milionów dolarów poświęconych temu celowi. Natomiast gwałtownie i ogromnie wzrosła flota jego samolotów, której skutki spalania paliwa dla atmosfery łatwo przewidzieć. „Branson postanowił wykorzystać motyw zysku do rozwiązania kryzysu klimatycznego, ale pokusa zarobienia <paru dolców> na praktykach pogłębiających kryzys okazała się zbyt wielka. Nie ulega wątpliwości, że pojawi się jeszcze więcej miliarderów, którzy zrobią efektowne wejścia i przedstawią nowe plany odświeżenia kapitalizmu. Problem w tym, że nie mamy już czasu”[s.267]. Zatem nadzieja na pozytywne skutki poczynań miliarderowych darczyńców dla naprawy klimatu budzi zasadnicze wątpliwości.
Organizacje ekologiczne
Niestety nawet potężne organizacje ekologiczne, takie jak Nature Conservancy licząca milion członków z aktywami w wysokości około 6 miliardów dolarów, działająca w 35 krajach, dała się nabrać na współpracę z konsorcjum wydobywającym ropę i gaz i to w Teksańskim Rezerwacie Preriowym. Zarobiła na tym procesie miliony dolarów nie będąc w stanie zapobiec likwidacji siedlisk preriokur w rezerwacie.
Liczne organizacje ekologiczne otrzymują pieniądze od takich potęg wydobywczych jak Chevron, Shell, Exxon Mobile, Toyota, Mc Donald, American Electric Power. Środki inwestują w firmy wydobywcze. Jak Naomi Klein informuje, po jej artykule na ten temat w „The Nation”, Nature Conservancy „odwróciła się od firm, które znaczną część dochodów czerpią z paliw kopalnianych”[s.209].
Jednakże w ruchu Zielonych są grupy, które nigdy nie wchodziły w takie układy, co więcej ścierały się z takimi spółkami jak Shell i Chevron. Niestety często najlepsze etyczne intencje są skazane na sprzeczne z etyką działania wynikające z mechanizmów finansowych wolnego rynku. Dominują one w świecie przy czynnym udziale międzynarodowych korporacji dbających o swoje interesy. Jak zgorzkniale zauważa autorka „a prezesów spółek paliwowych wita się z entuzjazmem na szczytach klimatycznych ONZ jako głównych <partnerów> w poszukiwaniu <rozwiązań dla klimatu>”[S.213].
Ruch na rzecz dywestycji
W walce z emisją gazów cieplarnianych nader mało skuteczne okazało się pobieranie karnych opłat za przekraczanie górnego pułapu emisji. Doszło do handlu emisjami i różnego rodzaju nadużyć. Podatnicy zamiast zmusić trucicieli do zapłaty za wyrządzone szkody, obficie zasilali pieniędzmi firmy niszczące środowisko. W lutym 2013 roku ponad 130 organizacji ekologicznych wezwało do likwidacji największego w świecie Systemu Handlu Emisjami (ETS).
Działalność zmierzająca do zamykania elektrowni węglowych, blokowanie budowy rurociągów, czy wprowadzanie zakazów szczelinowania hydraulicznego nie wystarcza do zahamowania poczynań wydobywczych. Chociaż za zakazem szczelinowania głosowała jedna trzecia członków Parlamentu Europejskiego. Dlatego podjęty został, rozpowszechniający się w zdumiewającym tempie, ruch na rzecz dywestycji. Domaga się on od instytucji użyteczności publicznej, takich jak uczelnie, organizacje wyznaniowe, samorządy sprzedaży udziałów, jakie mają w spółkach wydobywczych. Aktywistów tego ruchu połączyła najpierw krajowa (w Stanach Zjednoczonych), a następnie międzynarodowa kampania skierowana przeciwko wszystkim rodzajom paliw kopalnianych.
W listopadzie 2012 roku przeprowadzono akcje na rzecz dywestycji w ponad 300 kampusach, 100 amerykańskich miastach, stanach oraz organizacjach religijnych. Żądanie wycofania się z udziałów w zyskach przemysłu wydobywczego rozprzestrzeniło się na Kanadę, Austrię, Holandię i Wielką Brytanię. Zamiar zmniejszenia portfela akcji i obligacji przedsiębiorstw wydobywających paliwa kopalniane zgłosiło 13 amerykańskich college’ow i uniwersytetów. Także zarządzający 25 miastami Ameryki, w tym San Francisco i Seattle oraz 400 organizacji religijnych.. Uniwersytet Stanforda, dysponujący portfelem inwestycyjnym w wysokości 18,7 miliardów dolarów, ogłosił, że pozbywa się akcji przedsiębiorstw węglowych.
Takie decyzje podważają reputację i władzę polityczną przedsiębiorstw wydobywczych. Dywestycje to ważny początek walki z zyskami bezprawnie czerpanymi z paliw kopalnianych. Powołując się na badania autorka informuje, że w Stanach Zjednoczonych „5 procent funduszy instytucji pożytku publicznego da w sumie około 400 miliardów dolarów. Taka suma mogłaby pobudzić prawdziwe rozwiązania w zakresie klimatu, pozwoliłaby stworzyć rynek na dalsze inwestycje, zachęciłaby do zmiany polityki i zapewniła zyski na długi czas.”[s.416]im w
Początki nowej polityki energetycznej
Rządy, niezależnie od ich oblicza politycznego, powinny przeprowadzić reformy w systemie zasad prawnych, aby ułatwić powstawanie i korzystanie ze źródeł energii odnawialnej. Tak się to już dzieje w Holandii czy w Niemczech. Przepisy te ograniczyłyby poczynania międzynarodowych koncernów energetycznych. Wzmocniłyby działania proklimatyczne rządów, a także władz terytoriów lokalnych.
Jednakże po zasadniczych zmianach geopolitycznych w świecie w 1989 roku „Prawicowi ideolodzy z Waszyngtonu pod sztandarem <końca historii> wykorzystali te globalne przemiany, żeby zdławić wszelką konkurencję polityczną, zarówno socjalizm, keynesizm, jak i ekologię głęboką (deep ecology). Przypuścili frontalny atak na polityczne eksperymenty, na ideę głoszącą, że mogą zaistnieć inne formy organizacji społeczeństwa niż zderegulowany kapitalizm - i mieć szanse powodzenia”[s.84]. Tymczasem jedynie poczynania rządów i władz municypalnych są w stanie zapewnić odpowiednie, skuteczne inwestycje w zakresie energii odnawialnych. Tego rodzaju plan działań powstał w 2009 roku na Uniwersytecie Kalifornijskim w Davis. Przewidywał on, że w 2030 roku 100 procent światowej energii używanej do w s z y s t k i c h celów mogłoby pochodzić z wiatru, wody i słońca. Podobne plany powstały w innych ośrodkach.
Kryzys finansowy 2008 roku swym rozmiarem i gwałtownością podobny do wielkiego kryzysu z 1929 roku zachwiał w całym świecie wiarę w gospodarkę opartą na zasadzie laissez-faire. Nawet w Stanach Zjednoczonych nastąpiło przełamanie zakorzenionego tabu ideologicznego zabraniającego bezpośredniej interwencji w wolny rynek. To pozwoliło Barackowi Obamie na opracowanie pakietu stymulacyjnego o wartości około 800 miliardów dolarów, który miał pchnąć gospodarkę naprzód. W pakiecie znalazło się wsparcie dla energii słonecznej i wiatrowej oraz ekologicznych inicjatyw w rodzaju energooszczędnej modernizacji budynków. Zaniedbano jednak transport publiczny.
Problemy gazu ziemnego
.
Przez pewien czas można jeszcze korzystać z gazu ziemnego, jako zamiennika brudnych paliw: węgla, ropy naftowej, dopóki dominują one na danym terytorium. Ale trzeba stworzyć gwarancje, że będzie on jedynie zastępował węgiel i ropę, a nie żeby zajął miejsce energii odnawialnej. W Stanach Zjednoczonych ogromna podaż gazu łupkowego zaszkodziła już energii wiatrowej. Dlatego, gdy powstaną już budowle energii odnawialnej, trzeba będzie odchodzić od wydobywania gazu ziemnego, głównego źródła gazów cieplarnianych. Rządy mogłyby nakazać budowanie elektrowni pracujących w cyklu kombinowanym, wówczas łatwiej jest je przestawić na zasilanie energią słoneczną czy wiatrową. Procesem tym powinno zarządzać społeczeństwo, np. samorządy miejskie czy wiejskie. Dlatego należy dzielić, a następnie likwidować państwowe czy prywatne molochy energetyczne.
Angeli Merkel, podobnie jak i Barackowi Obamie trudno jest powiedzieć „nie” przemysłowi wydobywczemu paliw kopalnianych. Rzecz szczególnie ważna przy wydobyciu gazu z łupków. Powoduje ono emisję gazów cieplarnianych o wiele wyższą, niż z ropy naftowej. Przy wydobyciu gazu z łupków emitowana jest ogromna ilość metanu, a „jego współczynnik globalnego ocieplenia jest o s i e d e m d z i e s i ą t s z e ś ć razy większy niż współczynnik dwutlenku węgla”[s.156].
***
Przez całą treść książki przewija się problem blokadii, spontanicznego, stale rosnącego, oddolnego ruchu społecznego na całym świecie zmierzającego do naprawy klimatu. We Francji głupi pomysł produkcji gazu łupkowego w jej bajkowych okolicach w pobliżu Saint Tropez spowodował, że na skutek protestów społecznych rząd francuski jako pierwsze państwo zakazał szczelinowania. Setki zakazów i moratoriów przyjętych zostało w sprawie produkcji gazu w Stanach Zjednoczonych. Powstał tam potężny ruch ludów rdzennych odwołujących się do respektowania ich pierwotnych praw do czystej wody i świeżego powietrza w najpiękniejszych, często dziewiczych regionach. Uzyskał on solidarne poparcie często większości ludności napływowej.
W podsumowaniu Naomi Klein między innymi napisała: „kwestia zmian klimatu pojawiła się w obszarze publicznych zainteresowań w wyjątkowo kiepskim momencie – akurat w chwili, gdy swe największe triumfy święciła idea wolnego rynku i koncepcja końca historii. Dziś jednak, kiedy jesteśmy w sytuacji podbramkowej, warunki wyglądają zupełnie inaczej. Wiele przeszkód, które uniemożliwiały zdecydowaną reakcję na kryzys, osłabło. .Dziesięciolecia pogłębiających się nierówności i korupcji podkopały ideologię wolnorynkową i dziś jej moc perswazji (choć jeszcze nie siła polityczna i gospodarcza) została mocno nadwątlona... Jesteśmy dziś znacznie mniej izolowani od siebie niż dziesięć lat temu, nowe struktury, które powstały na gruzach neoliberalizmu – od mediów społecznościowych poprzez kooperatywy pracownicze, targi rolne, aż po banki sąsiedzkie działające na zasadach współdzielenia – mimo fragmentacji ponowoczesnego życia, pomogły nam odnaleźć wspólnotę”[s.481-482].
Księga „To zmienia wszystko” powinna być czytana przez wszystkich. Stanowi bowiem współczesny odpowiednik Biblii, Koranu czy Manifestu Komunistycznego – emanacji Kapitału Karola Marksa.
Eugeniusz Rudziński, prof. dr hab., politolog
---
Naomi Klein, To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat. Wydawnictwo „Muza”. Warszawa 2016. Stron 592.