Od kilku miesięcy jest głośno w Europie wokół umów TTIP i CETA. Dotyczą one, jak wiadomo, otwarcia rynku europejskiego dla USA i Kanady i wzajemnie, tych krajów dla Europy.
Podobną umowę – NAFTA, Stany Zjednoczone podpisały z Meksykiem i Kanadą. Weszła ona w życie od 1 stycznia 1994 roku. Nastąpiło to przy wielu głosach sprzeciwu i kontrowersjach w Izbie Reprezentantów i Senacie USA. Umowa ta jest pierwowzorem, który wskazuje, jakie następują konsekwencje zarówno gospodarcze, jak też społeczne i polityczne w wyniku porozumienia zupełnie różnych państw.
NAFTA w ciągu 20 lat zmieniła gospodarkę Kanady i przeorała gospodarkę Meksyku, ta bowiem dalece odbiegała od poziomu i standardów amerykańskich. Amerykańskie korporacje, jako silne twory kapitałowe podyktowały warunki słabszym partnerom. Były to warunki oparte o zasady sformułowane w Konsensusie Waszyngtońskim, a więc podstawą jest kryterium zysku oparte o własność prywatną.
Wiadomo powszechnie, że jednym z warunków powodzenia strefy wolnego handlu jest podobny poziom rozwoju gospodarczego (sensu largo rzecz jasna) wszystkich stron ją tworzących. Tak w przypadku NAFTA nie było. Dziś widać konsekwencje we wszystkich sferach życia Kanady, a szczególnie Meksyku.
Przystępując do rozmów z USA przedstawiciele Komisji Europejskiej wiedzieli zapewne wszystko o ewentualnych konsekwencjach umowy TTIP i doświadczeniach Meksyku i Kanady. Z tego zapewne powodu rozmowy utajniono, a dokumenty zamknięto w jedynym pomieszczeniu w siedzibie UE w Brukseli, gdzie utrudniony dostęp mieli i mają europosłowie.
UE występuje w rozmowach z USA (TTIP) i Kanadą (CETA) jako jednolity twór gospodarczy i polityczny, choć takim nie jest, choćby na fakt ograniczoności strefy wspólnej waluty. Diabeł, jak wiadomo tkwi w szczegółach, a one częściowo upublicznione ostatnio wskazują na kierunek płynący zza oceanu – podporządkowania Unii, a więc państw narodowych Unii, bo taka jest konstrukcja – woli i interesom korporacji, głównie amerykańskich, które dominują też w Kanadzie. To układ niepartnerski, a na pewno niekorzystny dla Polski. Zwracają na to uwagę również niektórzy członkowie rządu PiS.
Na tym tle rysuje się refleksja dotycząca miejsca UE i europejskich państw narodowych we współczesnym świecie. Unia to wielki twór gospodarczy, to jedno z największych w świecie skupisk ludności (trzecie po Chinach i Indiach), to wielki potencjał intelektualny i kulturowy. Dziś przedstawiciele Komisji Europejskiej zachowuję się w stosunkach z mocarstwami (USA, Rosja, Chiny), jak ubodzy krewni, choć nie ma sytuacji alarmowej związanej z kryzysem finansowym, zagrożeniem bezpieczeństwa, czy innymi problemami wewnętrznymi. Trwa budowa postzimnowojennego modelu stosunków międzynarodowych i Europę stać na samodzielność, a nie na klientelizm. Europę stać na samodzielność, którą trzeba sobie jednak wywalczyć. Świat przestał być jednobiegunowy, trzeba w związku z tym rozważyć, czy na najbliższe dziesięciolecia nie jest poważnym wyzwaniem dla nas Europejczyków budowa jednego z biegunów, wielobiegunowej na pewno już w XXI wieku cywilizacji.
Może rządzący Unią nie dorośli do swych pozycji, lub nie reprezentują interesu Europejczyków? Uwikłanie nas w szkodliwe ze wszech miar umowy TTIP i CETA wydaje się być działaniem absolutnie nierozważnym. Dziwną pozycję zajmuje tutaj także aktualny rząd Polski.
Trzeba z uznaniem przyjąć demonstracje przeciw TTIP i CETA, które odbyły się w Warszawie i kilku miastach w dniu 15 października. Nie są one tylko wyrazem społecznych lęków, ale także kalkulacji, szczególnie wypływających ze środowisk pracowniczych i rolniczych, które, jak wykazują doświadczenia meksykańskie, ucierpią na tym najbardziej.
To pierwsze polskie demonstracje przeciw umowom. Oby dały one rządzącym do myślenia.
Andrzej Ziemski